Pod moimi drzwiami,nie wiedzieć czemu,kręciły się bliźniaczki,które gdy tylko je otworzyłam próbowały schować się by pozostać niezauważone.Obdarzyłam ich złowrogim spojrzeniem i skierowałam się ku schodom,a te poleciały za mną.
-Pozwól,że potowarzyszymy Ci drogę do tych chłopaków.
-Nie pozwalam.-syknęłam i uśmiechnęłam się sztucznie do Zayna i Louisa,a gdy nie patrzyli wywróciłam oczami.Miałam już z początku dość udawania,chciałam w końcu być sobą-starą Mariną!
-Ach,Mary...-odezwała się MArge.-musimy jeszcze sobie wyjaśnić ten uprzedni incydent...
Gwałtownie stanęłam w połowie schodów strącają je przy tym.
-Posłuchajcie mnie,wy małe...
-Eee,Mary,chyba coś Ci się stało z sukienką!-przerwała mi Sophie i wszystkie trzy wybuchnęły śmiechem przybijając sobie piątkę.Spojrzałam szybko w dół i omal serce nie podeszło mi do gardła..oczywiście z wściekłości,o ile to możliwe! Byłam pozbawiona mojego...trenu,czyli dolnej,opuszczonej części sukienki,który musiał zostać przydeptany przez którąś z nich bo na jego czarnym materiale odbity był mały sandał.W tym momencie wyszłam z samej siebie.Cała czerwona na twarzy,zamachnęłam się i rzuciłam na nie,a one z wrzaskiem zabierały się za ucieczkę na górę.Złapałam dwie za ich paski od sukienek i już się przymierzałam...gdy poczułam na sobie silne ręce Zayna.
-Mary,puść je!-zawołał,a ja wypuściłam je i próbowałam mu się wyrwać.
-To ty mnie puszczaj,Malik!!-krzyknęłam.-Teraz to im nie daruje!
-Daj spokój,jest wigilia.-powiedział Louis spokojnym tonem i zastawił mi sobą drogę.-Jutro zrobisz z nimi Co ci się żywnie podoba,ale nie teraz bo one wszystko wypaplają.Wierz mi,mam cztery siostry i też to przerabiałem...
Zawahałam się chwilę,a potem pokiwałam głową po czym oburzona spojrzałam na Zayna.
-Ale te rączki już sobie możesz darować.-rzuciłam w jego kierunku i zeszłam na dół.Zanim weszłam do salonu,usłyszałam jeszcze ich śmiechy.
Kolacja wigilijna minęła dość przyjemnie,nawet kiedy Louis zaczynał zabawiać moją rodzinę,która była nim i Zaynem wprost oczarowana (w szczególności babcia jedna jak i druga).
Zachowaliśmy wszystkie chrześcijańskie tradycje takie jak odczytanie fragmentu Pisma Świętego,podzielenie się opłatkiem,a przed nami było jeszcze śpiewanie kolęd.Zayn mimo tego,że był wyznawcą innej religii to przyłączył się do nas co według mnie było dość dziwne,aczkolwiek..ładne z jego strony.Chociaż gdyby to o mnie chodziło,muszę przyznać,że z trudem przyszłoby mi takie poświęcenie,gdyż zwracałam dość dużą uwagę na swoją wiarę i na tych,którzy nią bluźnili.
Po wyśpiewaniu wspólnych kolęd,gdzie wszyscy zachwycili się głosem Malika i Tomlinsona,nie zwracając przy tym najmniejszej uwagi na swoją ukochaną dotychczas Mary (no masz,przyszli i już robią furorę) kazano najmłodszym pójść spać co baardzo mnie ucieszyło.Jako że moja mama miała do pomocy swoją siostrę i dwie szwagierki,nie mówiąc już o swojej mamie i teściowej,ja mogłam wyłożyć się na kanapie i obserwować jak Lou i Malik rozmawiają z moim tatą o swojej karierze (przypominam że mój tata jest szefem wytwórni muzycznej z którą współpracują One Direction).
Gdy już całkowicie zapadałam się w kanapę z nudów,wygramoliłam się z niej i udałam się do swojego pokoju,gdzie przy zapaleniu kolorowych lampek,wyłożyłam się na łóżku z tabletem i przeglądałam twittera jednocześnie z facebookiem.Nie zszokowało mnie gdy zauważyłam,że mnóstwo directionerek tweetuje do Louisa,ale to,że wszystkie składały mu życzenia URODZINOWE.Szybko sprawdziłam to na pierwszej lepszej fanowskiej stronie i jak się okazało Louis Tomlinson urodził się 24 grudnia,a więc dzisiaj są jego urodziny.Jakby się tak zastanowić...to w sumie co mi do tego?
~rozmowa telefoniczna:
-Halo?-chwyciłam za telefon,który zaczął wibrować.
-Louis ma dzisiaj urodziny!-zawołała Rosalie a ja chwyciłam się za ucho i dla bezpieczeństwa ustawiłam na głośnomówiący.
-Auuć..nie musisz być tak brutalna...I ja też życzę Ci wesołych świąt.
-Mary,czy ty mnie w ogóle słyszałaś?!
-Uspokój się psychofanko,słyszałam Cię wyraźnie.Co z tego że ma urodziny?
-TOO że może wypadałoby mu złożyć życzenia jak już nie zrzuciłyśmy się na prezent?
-Bardzo dobrze,zapraszam bo jest w tej chwili u mnie.Przynajmniej Cię wykorzystam i 'dołączę' się do życzeń.-uśmiechnęłam się zadowolona z siebie,że nie będę musiała się wysilać.
-Jak to jest u Ciebie?-spytała zdziwiona.
-Noo Max zaprosił jego i Malika na wigilię bo jako jedyni nie pojechali do siebie na święta.
-Twoja rodzina nie będzie miała nic przeciwko,że wpadnę?
-Jasne,że nie.-odpowiedziała moja mama,która właśnie weszła do pokoju.-Weź ze sobą rodziców,Rose.Goście już pojechali?-zapytała.
-Taak,godzinę temu.To my zaraz przyjdziemy.-powiedziała i rozłączyła się.
-Czemu tu uciekłaś?
-Nie uciekłam,mamo.Nudziło mi się więc chciałam wejść na fejsa.-odpowiedziałam a ona zachichotała na słowo 'fejs'.
-No dobrze,ale lepiej wracaj do swoich gości.
-To nie są moi goście tak w zasadzie.-zauważyłam.-Tylko Maxa,to on ich zaprosił.
-Ale ty zanim o tym się dowiedziałaś to też chciałaś ich zaprosić,pamiętasz? Czasami ujawniasz swoje dobre serce,przynajmniej w wigilię.-wyszczerzyła zęby i zeszła na dół.Ja po chwili zastanowienia poszłam za nią i wpuściłam do środka Rosalie i jej rodziców.
-Doberek,wesołych i zdrowych.-przywitałam ich a oni się zaśmiali.Gdy tylko otwierali usta powiedziałam:
-Nawzajem.
-Jesteś niemożliwa,Mary.-powiedziała pani Fanning i zaczęła witać się z moją mamą.
-Rzeczywiście dawno się nie widziały.-parsknęłam a tata Rose zachichotał.-Sądzę...że jak tak dłużej pan postoi w tych drzwiach to nabawi się pan niemałego przeziębienia.Zatem może wejdzie pan w głąb naszego skromnego gniazdka?
-Ależ z wielką przyjemnością,dziękuję.-uśmiechnął się i dołączył do mojej rodziny,a ja stałam przypatrując się Rosalie,która walczyła z suwakiem od kurtki.
-Było jej nie zakładać,mieszkasz 5 metrów obok.
-Ty już tam siedź cicho.-powiedziała.-JA przynajmniej nie mam ugryzionej sukienki z tyłu.-pokazała mi język i kiedy wygrała walkę poszłyśmy do salonu.
-Teraz jest taka moda.-szepnęłam jej do ucha,na co ona westchnęła,że z pewnością.
-No,Mary,już myśleliśmy,że bliźniaczki porwały Cię do swojej sypialni.-powiedział Lou na mój widok.-Ooo witamy Cię serdecznie Rose! Wesołych Świąt!
-I tobie też WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO Lou.Dlaczego nam nie powiedziałeś,że masz urodziny?
-Już za dużo ludzi na świecie o tym wie.-zaśmiałam się a Rose zmierzyła mnie wzrokiem.-No co?
-Marina dobrze gada,polać jej!-zawołał Lou i uścisnął lekko zdenerwowaną Rosalie.
-Te Malik,nie słyszałeś? Polać mi!
''Śniady'' wziął kieliszek i nalał mi nalewki,którą przywiózł dziadek Brian,a ja usiadłam w fotelu i rozkoszowałam się nią,a moich uszu dobiegały słodkie kolędy.
Spóźniłam się aby życzyć wam Wesołych Świąt,przepraszam ale byłam chora i nie miałam na nic siły (nadal męczy mnie kaszel i boli przez to przepona) ale nie jest za późno aby życzyć wam:
Aby ten rok był magiczny,pełen radości,uśmiechów,szaleństw i jak najbardziej DIRECTIONERSKI,może w 2013 stanie się jakiś cud i chłopcy nas odwiedzą.Bądźcie zdrowe,odważne,walczcie o swoje marzenia,kochajcie i bądźcie kochane...A przede wszystkim podążajcie w JEDNYM KIERUNKU! ^^
i taka tam stara wiadomość od chłopców,ale zakochałam się w tym 'hapiniuju' Hazzy na końcu xD
30 grudnia 2012
22 grudnia 2012
Rozdział 18
| Mary |
Tak się...tak się zastanawiam...dlaczego do licha z dołu słychać głosy stada brykających małpiszonów?! Czyżby siostra mojej mamy przyjechała na święta ze swoimi...DZIEĆMI?!
-Błagam,niech to będzie sen,niech to będzie sen...-skrzyżowałam palce i otworzyłam oczy,ale hałas nadal nie ustawał.Lekko przerażona wstałam i szybko czmychnęłam z sypialni do łazienki,tak żeby nikt mnie nie zauważył.Wykonałam poranną toaletę,ubrałam się i pomalowałam,a następnie stanęłam przy schodach nasłuchując niespokojnie.
-No gdzie ta Maary...ciociu,czy ona zawsze tak długo śpi?-spytało jedno z tych małych potworów.
-Zazwyczaj tak,Sophie.Może pójdziesz ją obudzić?
-TAAA...
-...NIEEE!-krzyknęłam.-Już idę! Ani mi się waż wchodzić na górę..do mojego pokoju...gdziekolwiek gdzie są moje rzeczy..-pogroziłam palcem.Lubiłam dzieci mojej ciotki tylko w jednym momencie ich życia: kiedy się urodziły.Były wtedy bezproblemowe i...no dobra,słodkie.Później gdy skończyły 5 lat zawarłam z nimi oficjalną wojnę.Dziś,kiedy mają po 7 czy 8,nadal ona trwa.Co roku miałam nieszczęście gościć ich w swoim domu,bo u nich nie miałabym życia.Mieszkały w St Albans,niby miasteczko urokliwe,ale ja nigdzie nie czułam się tak dobrze jak w Londynie.
-Ooj Mary,a ty dalej taka nie miła?-westchnęła Ellie i pokręciła głową.Koło niej z założonymi rękami stanęła Sophie,a obok Margharet,w skrócie Marge,w takiej samej pozycji.Były we trzy identyczne,a odróżniałam je jedynie po kolorach włosów; Sophie była blondynką,Ellie ruda,a włosy Marge były w odcieniach brązu.
-Zapamiętajcie sobie jedno.-stanęłam przed nimi i zbliżyłam głowę do ich twarzy.-Ja jeszcze z wami porozumienia nie podpisałam.
-Tak taak...
-Wiemy...-powiedziały równocześnie i każda po kolei pocałowała mnie w policzek.Skrzywiłam się i złapałam za niego z największą odrazą.
-Fuuuj...-jęknęłam i poszłam zostawiając je rozchichotane.W kuchni zastałam oczywiście mamę i ciocię.Nigdzie nie znalazłam wzrokiem Maxa ani wujka,więc zapewne gdzieś wyszli.
-No nareszcie wstałaś,Mary.-powiedziała ciocia na mój widok.-jest po 12,myślałam,że wyrosłaś z tego,ty śpiochu!-zawołała i złapała mnie w ramiona.Mówiąc szczerze...bardzo ją kochałam i na prawdę nie wiem jak mogła urodzić takie potwory.
-Ja też za tobą tęskniłam,ciociu Sharon.
-No ja myślę.Siadaj i opowiadaj mi co się u Ciebie ciekawego działo.
I owszem,rozmawiałyśmy i było całkiem miło.Problem w tym,że rozmawiałyśmy ZA DŁUGO.Do rzeczywistości,jednym sms'em,przywróciła mnie Rosalie.
-O mamo...
-Co,córciu?
-Nie,nie ty mamo...o kurcze...ja kompletnie zapomniałam...
-O czym?
-O prezentach dla chłopaków...-złapałam się za głowę.-Dzisiaj wigilia.Sklepy zamykają wcześniej...która godzina?!
-Coś po 14.Ale zaraz zaraz,jakim chłopcom?-spytała ciotka.
-Moim...kolegom.Muszę lecieć!-wybiegłam z kuchni ale mama szybko mnie zawróciła.
-A nie chcesz pieniędzy na te prezenty?-uśmiechnęła się wyciągając do mnie rękę,a ja rozradowałam się,bo swoich oszczędności rzeczywiście nie chciałam ruszać.
-Dzięki mamuś,jesteś najlepsza.-ucałowałam ją i ciocię w policzek i pobiegłam się ubierać dzwoniąc przy tym po taksówkę.
-Dzień dobry...ja chciałam zamówić taksówkę na ulicę...-zaczęłam i w momencie gdy wychodziłam z domu,wpadłam na wujka.Zabrał mi telefon,uśmiechnął się i jednym ruchem ręki zaprosił do samochodu.
Po pięciu minutach w ekspresowym tempie byłam pod centrum.Wysiadając,wujek wcisnął mi w dłoń kilkadziesiąt funtów i odjechał zanim zdążyłam zaprotestować.
Do centrum wpadłam...jak burza,i to dosłownie.Nie miałam BLADEGO pojęcia co mogę im kupić.Stało się to przed czym przestrzegała mnie Rose,a ja jej uwagi puściłam mimo uszu.
-Na miłość Boską,tylko dlaczeego!-jęknęłam i wzdychając poleciałam do pierwszego lepszego sklepu.
Muszę powiedzieć...że w sumie nie było tak źle jak myślałam,że będzie.Na pierwszą myśl zastanawiałam się czego do szczęścia brakuje zespołowi,który zarabia na miesiąc więcej niż ja w całym swoim życiu...ale z drugiej strony pomyślałam,że może właśnie o to chodzi.Może oni potrzebują chwili oderwania się od tego czystego szaleństwa?
Jak tylko znalazłam się z powrotem w domu,potrzebowałam porozmawiać z mamą.Jednakże nie mogłam jej znaleźć wśród tego tłumu.Pierwsze co się stało kiedy stanęłam w drzwiach,to złośliwe uwagi bliźniaczek na temat mojego wychodzenia z domu,gdy mam gości.Następnie dostałam w twarz z małej choinki,którą wujek przetransportowywał najwyraźniej na korytarzyk w półpiętrze,a potem na swoich ramionach poczułam mocne dłonie i...przestałam oddychać.
-Babciu...dusisz...mnie...-wysapałam,a ona z uśmiechem oderwała się ode mnie i uszczypała ''pieszczotliwie'' (jak dla kogo!) w policzek.
-Ale ty wyrosłaś!
Myślałam,że gorzej być nie mogło...ale mogło.Rodzice mojego taty,czyli moi dziadkowie,wzięli mnie do siebie na pogaduszki.Wiedząc z doświadczenia ile czasu zazwyczaj te ich pogaduszki trwały,chciałam się ewakuować i znaleźć mamę.Niestety,próbowałam nadaremnie...Dołączyli do nas rodzice mamy,a więc byłam uziemiona.
-Marge...psst,Marge!-zawołałam ją kącikiem ust kiedy próbowała coś podkraść ze stołu.
-Mówisz do mnie?-spytała głupkowato rozglądając się wokoło.
-Nie,do krzesła.-odpowiedziałam dobitnie.-Znajdź moją mamę i powiedz jej,żeby tu przyszła i mnie uwolniła bo muszę z nią porozmawiać.Tylko szybko!
-No nie wiem...
-Jak to nie wiesz?
-No...nie wiem co za to będę miała.
Teraz widzicie dlaczego tak okropnie ich nie znosiłam.Złapałam ją za sukienkę i przyciągnęłam do siebie.
-Posłuchaj mnie,ty wredna małpo.Albo zrobisz to o co się poprosiłam,albo zobaczysz moją wściekłość,jasne?
-Czy to jest groźba?-jęknęła,a ja uśmiechnęłam się cwaniacko.
-Taaak...
-W takim razie...MAAAM...-zaczęła wyć,ale ja szybko zasłoniłam jej usta.
Później poczułam tylko jak jej zęby wbijają się w moją dłoń,po czym uciekła.Dzięki Bogu nikt z dziadków tego nie słyszał bo byli zajęci wspominaniem ślubu moich rodziców.
-Przepraszam was bardzo,kochani...-zaczęłam.-Ale muszę znaleźć mamę,to bardzo ważne...
-To dlatego jesteś taka spięta przez cały czas,Mary?-spytała babcia Penny (mama mojego taty).
-W zasadzie...to..no tak.
-Głuptasie,wystarczyło powiedzieć!-zawołał dziadek Brian (tata mojej mamy :D) i wszyscy zaczęli się śmiać.Nie chcąc już dłużej wdrążać się z nimi w dyskusje,załamana,że dopiero teraz się uwolniłam,dopadłam mamę,która była w suszarni.
-Mamo...mam prośbę..Wiem,że mówię o tym stanowczo za późno,ale...czy ja mogłabym zaprosić do nas na wigilię Zayna i Louisa? Oni nie pojechali do swoich rodzin i te święta spędzają sami,więc pomyślałam...
-Oczywiście kochanie...-uśmiechnęła się,a ja aż podskoczyłam.-...tylko myślę,że nie będzie już takiej potrzeby.
-Jak..jak to?-zrzedła mi mina.
-Bo widzisz...twój ukochany brat...
-..jedyny,mamo...
-..już się tym zajął i zaprosił ich dzisiaj z samego rana.Bardzo się ucieszyli i skorzystali z zaproszenia,będą tu lada chwila.
-Co?
-Więc lepiej idź coś zrób ze sobą bo,nie obraź się,ale wyglądasz jak po przejściu huraganu!-zaśmiała się i wyszła zostawiając mnie ogłupiałą.Po chwili otrząsnęłam się i pobiegłam na górę.W moim pokoju zastałam Josha-mojego kuzyna ze strony taty,który miał 14 lat i wydawał mi się o wiele normalniejszy od reszty kuzynostwa,dlatego też traktowałam go dużo lepiej od nich.Oprócz niego,w porządku było też jego rodzeństwo; 11 letni Timmy i Laura,która była w moim wieku.
-Młody wybacz,ale musisz stąd wyjść.-powiedziałam zdyszana.-Chyba,że chcesz oglądać swoją popieprzoną kuzynkę w bieliźnie.
Pierwsze co zrobił to wybałuszył oczy a potem uśmiechnął się cwaniacko przegryzając popcorn.
Tak,ja też nie mam zielonego pojęcia skąd on wytrzasnął popcorn i dlaczego oglądał tv właśnie u mnie w pokoju.
-Kuszące,nie powiem.-powiedział,ale szybko tego pożałował bo został,delikatnie mówiąc,wyrzucony na korytarz.Szybko wzięłam prysznic,pomalowałam oczy i założyłam sukienkę,gdyż doszły mnie z dołu słuchy,że przyszli Loui i Zayn.
Tak się...tak się zastanawiam...dlaczego do licha z dołu słychać głosy stada brykających małpiszonów?! Czyżby siostra mojej mamy przyjechała na święta ze swoimi...DZIEĆMI?!
-Błagam,niech to będzie sen,niech to będzie sen...-skrzyżowałam palce i otworzyłam oczy,ale hałas nadal nie ustawał.Lekko przerażona wstałam i szybko czmychnęłam z sypialni do łazienki,tak żeby nikt mnie nie zauważył.Wykonałam poranną toaletę,ubrałam się i pomalowałam,a następnie stanęłam przy schodach nasłuchując niespokojnie.
-No gdzie ta Maary...ciociu,czy ona zawsze tak długo śpi?-spytało jedno z tych małych potworów.
-Zazwyczaj tak,Sophie.Może pójdziesz ją obudzić?
-TAAA...
-...NIEEE!-krzyknęłam.-Już idę! Ani mi się waż wchodzić na górę..do mojego pokoju...gdziekolwiek gdzie są moje rzeczy..-pogroziłam palcem.Lubiłam dzieci mojej ciotki tylko w jednym momencie ich życia: kiedy się urodziły.Były wtedy bezproblemowe i...no dobra,słodkie.Później gdy skończyły 5 lat zawarłam z nimi oficjalną wojnę.Dziś,kiedy mają po 7 czy 8,nadal ona trwa.Co roku miałam nieszczęście gościć ich w swoim domu,bo u nich nie miałabym życia.Mieszkały w St Albans,niby miasteczko urokliwe,ale ja nigdzie nie czułam się tak dobrze jak w Londynie.
-Ooj Mary,a ty dalej taka nie miła?-westchnęła Ellie i pokręciła głową.Koło niej z założonymi rękami stanęła Sophie,a obok Margharet,w skrócie Marge,w takiej samej pozycji.Były we trzy identyczne,a odróżniałam je jedynie po kolorach włosów; Sophie była blondynką,Ellie ruda,a włosy Marge były w odcieniach brązu.
-Zapamiętajcie sobie jedno.-stanęłam przed nimi i zbliżyłam głowę do ich twarzy.-Ja jeszcze z wami porozumienia nie podpisałam.
-Tak taak...
-Wiemy...-powiedziały równocześnie i każda po kolei pocałowała mnie w policzek.Skrzywiłam się i złapałam za niego z największą odrazą.
-Fuuuj...-jęknęłam i poszłam zostawiając je rozchichotane.W kuchni zastałam oczywiście mamę i ciocię.Nigdzie nie znalazłam wzrokiem Maxa ani wujka,więc zapewne gdzieś wyszli.
-No nareszcie wstałaś,Mary.-powiedziała ciocia na mój widok.-jest po 12,myślałam,że wyrosłaś z tego,ty śpiochu!-zawołała i złapała mnie w ramiona.Mówiąc szczerze...bardzo ją kochałam i na prawdę nie wiem jak mogła urodzić takie potwory.
-Ja też za tobą tęskniłam,ciociu Sharon.
-No ja myślę.Siadaj i opowiadaj mi co się u Ciebie ciekawego działo.
I owszem,rozmawiałyśmy i było całkiem miło.Problem w tym,że rozmawiałyśmy ZA DŁUGO.Do rzeczywistości,jednym sms'em,przywróciła mnie Rosalie.
-O mamo...
-Co,córciu?
-Nie,nie ty mamo...o kurcze...ja kompletnie zapomniałam...
-O czym?
-O prezentach dla chłopaków...-złapałam się za głowę.-Dzisiaj wigilia.Sklepy zamykają wcześniej...która godzina?!
-Coś po 14.Ale zaraz zaraz,jakim chłopcom?-spytała ciotka.
-Moim...kolegom.Muszę lecieć!-wybiegłam z kuchni ale mama szybko mnie zawróciła.
-A nie chcesz pieniędzy na te prezenty?-uśmiechnęła się wyciągając do mnie rękę,a ja rozradowałam się,bo swoich oszczędności rzeczywiście nie chciałam ruszać.
-Dzięki mamuś,jesteś najlepsza.-ucałowałam ją i ciocię w policzek i pobiegłam się ubierać dzwoniąc przy tym po taksówkę.
-Dzień dobry...ja chciałam zamówić taksówkę na ulicę...-zaczęłam i w momencie gdy wychodziłam z domu,wpadłam na wujka.Zabrał mi telefon,uśmiechnął się i jednym ruchem ręki zaprosił do samochodu.
Po pięciu minutach w ekspresowym tempie byłam pod centrum.Wysiadając,wujek wcisnął mi w dłoń kilkadziesiąt funtów i odjechał zanim zdążyłam zaprotestować.
Do centrum wpadłam...jak burza,i to dosłownie.Nie miałam BLADEGO pojęcia co mogę im kupić.Stało się to przed czym przestrzegała mnie Rose,a ja jej uwagi puściłam mimo uszu.
-Na miłość Boską,tylko dlaczeego!-jęknęłam i wzdychając poleciałam do pierwszego lepszego sklepu.
Muszę powiedzieć...że w sumie nie było tak źle jak myślałam,że będzie.Na pierwszą myśl zastanawiałam się czego do szczęścia brakuje zespołowi,który zarabia na miesiąc więcej niż ja w całym swoim życiu...ale z drugiej strony pomyślałam,że może właśnie o to chodzi.Może oni potrzebują chwili oderwania się od tego czystego szaleństwa?
Jak tylko znalazłam się z powrotem w domu,potrzebowałam porozmawiać z mamą.Jednakże nie mogłam jej znaleźć wśród tego tłumu.Pierwsze co się stało kiedy stanęłam w drzwiach,to złośliwe uwagi bliźniaczek na temat mojego wychodzenia z domu,gdy mam gości.Następnie dostałam w twarz z małej choinki,którą wujek przetransportowywał najwyraźniej na korytarzyk w półpiętrze,a potem na swoich ramionach poczułam mocne dłonie i...przestałam oddychać.
-Babciu...dusisz...mnie...-wysapałam,a ona z uśmiechem oderwała się ode mnie i uszczypała ''pieszczotliwie'' (jak dla kogo!) w policzek.
-Ale ty wyrosłaś!
Myślałam,że gorzej być nie mogło...ale mogło.Rodzice mojego taty,czyli moi dziadkowie,wzięli mnie do siebie na pogaduszki.Wiedząc z doświadczenia ile czasu zazwyczaj te ich pogaduszki trwały,chciałam się ewakuować i znaleźć mamę.Niestety,próbowałam nadaremnie...Dołączyli do nas rodzice mamy,a więc byłam uziemiona.
-Marge...psst,Marge!-zawołałam ją kącikiem ust kiedy próbowała coś podkraść ze stołu.
-Mówisz do mnie?-spytała głupkowato rozglądając się wokoło.
-Nie,do krzesła.-odpowiedziałam dobitnie.-Znajdź moją mamę i powiedz jej,żeby tu przyszła i mnie uwolniła bo muszę z nią porozmawiać.Tylko szybko!
-No nie wiem...
-Jak to nie wiesz?
-No...nie wiem co za to będę miała.
Teraz widzicie dlaczego tak okropnie ich nie znosiłam.Złapałam ją za sukienkę i przyciągnęłam do siebie.
-Posłuchaj mnie,ty wredna małpo.Albo zrobisz to o co się poprosiłam,albo zobaczysz moją wściekłość,jasne?
-Czy to jest groźba?-jęknęła,a ja uśmiechnęłam się cwaniacko.
-Taaak...
-W takim razie...MAAAM...-zaczęła wyć,ale ja szybko zasłoniłam jej usta.
Później poczułam tylko jak jej zęby wbijają się w moją dłoń,po czym uciekła.Dzięki Bogu nikt z dziadków tego nie słyszał bo byli zajęci wspominaniem ślubu moich rodziców.
-Przepraszam was bardzo,kochani...-zaczęłam.-Ale muszę znaleźć mamę,to bardzo ważne...
-To dlatego jesteś taka spięta przez cały czas,Mary?-spytała babcia Penny (mama mojego taty).
-W zasadzie...to..no tak.
-Głuptasie,wystarczyło powiedzieć!-zawołał dziadek Brian (tata mojej mamy :D) i wszyscy zaczęli się śmiać.Nie chcąc już dłużej wdrążać się z nimi w dyskusje,załamana,że dopiero teraz się uwolniłam,dopadłam mamę,która była w suszarni.
-Mamo...mam prośbę..Wiem,że mówię o tym stanowczo za późno,ale...czy ja mogłabym zaprosić do nas na wigilię Zayna i Louisa? Oni nie pojechali do swoich rodzin i te święta spędzają sami,więc pomyślałam...
-Oczywiście kochanie...-uśmiechnęła się,a ja aż podskoczyłam.-...tylko myślę,że nie będzie już takiej potrzeby.
-Jak..jak to?-zrzedła mi mina.
-Bo widzisz...twój ukochany brat...
-..jedyny,mamo...
-..już się tym zajął i zaprosił ich dzisiaj z samego rana.Bardzo się ucieszyli i skorzystali z zaproszenia,będą tu lada chwila.
-Co?
-Więc lepiej idź coś zrób ze sobą bo,nie obraź się,ale wyglądasz jak po przejściu huraganu!-zaśmiała się i wyszła zostawiając mnie ogłupiałą.Po chwili otrząsnęłam się i pobiegłam na górę.W moim pokoju zastałam Josha-mojego kuzyna ze strony taty,który miał 14 lat i wydawał mi się o wiele normalniejszy od reszty kuzynostwa,dlatego też traktowałam go dużo lepiej od nich.Oprócz niego,w porządku było też jego rodzeństwo; 11 letni Timmy i Laura,która była w moim wieku.
-Młody wybacz,ale musisz stąd wyjść.-powiedziałam zdyszana.-Chyba,że chcesz oglądać swoją popieprzoną kuzynkę w bieliźnie.
Pierwsze co zrobił to wybałuszył oczy a potem uśmiechnął się cwaniacko przegryzając popcorn.
Tak,ja też nie mam zielonego pojęcia skąd on wytrzasnął popcorn i dlaczego oglądał tv właśnie u mnie w pokoju.
-Kuszące,nie powiem.-powiedział,ale szybko tego pożałował bo został,delikatnie mówiąc,wyrzucony na korytarz.Szybko wzięłam prysznic,pomalowałam oczy i założyłam sukienkę,gdyż doszły mnie z dołu słuchy,że przyszli Loui i Zayn.
9 grudnia 2012
Rozdział 17
| Marina |
Tak.Mimo,że nie znamy się długo to muszę im coś kupić.Jakby nie patrzeć,wykazywali się w stosunku do mnie dużą uprzejmością i wspierali mnie jak mało kto po tym wydarzeniu z Chrisem.Czy to możliwe żebym mogła nazwać ich swoimi....kumplami?-aż wzdrygnęłam się na samą myśl.
-Marino Davies...co się z tobą dzieje?-jęknęłam i przykryłam twarz poduszką spod której przed chwilą się wydostałam.-Jak to możliwe,że zatrzymałaś się przy towarzystwie tego...tego One Direction.Co ty zrobiłaś ze swoimi osiedlowymi przyjaciółmi?
-Brutalnie o nich zapomniała i odrzuciła na bok.-odezwał się Max oparty o framugę moich drzwi.-Nie ładnie się zachowała,prawda?
-Zdaje się,że to nie twój pokój,prawda?
-Drzwi były otwarte.Z resztą,jak zawsze! Było mówić,że boisz się sama spać!-zawołał i rzucił mi się na łóżko.Próbowałam go zrzucić,zepchnąć,targać za włosy,cokolwiek,ale bezskutecznie! Po raz dzisesiąty walnęłam się na poduszki,a w moje ślady poszedł mój brat.
-Mówisz poważnie,że ich odrzuciłam?
-Hmm...może zadaj sobie pytanie,kiedy ostatnio byłaś na rampie,w knajpie,albo na desce?
Zastanowiłam się chwilę i zajęczałam.
-Jestem okropna.
-Nie jesteś okropna...Najwyraźniej się zmieniłaś.-rzekł i zniknął zamykając przy tym drzwi.
A co jeśli Max ma rację? Jeśli na prawdę się zmieniłam? Chwyciłam za telefon.
-Och,Rose...
| Rosalie |
-Nie narzekaj.To oczywiste,że musiałaś się trochę zmienić,w końcu dużo się zmieniło od wakacji...Dużo przeszłaś.-powiedziałam gdy spacerowałyśmy po centrum handlowym.Uszu dobiegały nas świąteczne pioseneczki do których miałam ochotę tańczyć i tańczyć!
-Aż tak żebym miała prawo zapomnieć o starych przyjaciołach?
-Nie zamartwiaj się tak,nikt nie ma do Ciebie żalu,Max i ja wszystko im wyjaśniliśmy.
-Nienawidzę siebie.Stałam się taka...taka miękka...miękka klucha.Muszę z tym skończyć,muszę wrócić stara ja!-stwierdziła stanowczo.
-I to mi się podoba.A teraz chodź już bo nic nie kupimy chłopcom.
-Och,daj spokój,mamy jeszcze dwa dni do gwiazdki,lepiej chodźmy do pijalni czekolady.
-Szybko zaczęłaś z tymi swoim powrotem do siebie.-odparłam zaskoczona jej natychmiastową reakcją.-Ja nie zamierzam się nigdzie ruszać dopóki nie kupię prezentów.
-Jak chcesz.-wzruszyła ramionami i ruszyła w kierunku schodów ruchomych.
-Tylko żebyś mi potem nie jęczała,że nie masz co im kupić!-zawołałam za nią na wszelki wypadek.-W wigilię wcześniej zamykają sklepy,pamiętaj!
-Taak,taak!-machnęła ręką i tyle ją widziałam.
| Marina |
Niesamowite jak centrum handlowe może się zmienić w przeciągu kilku dni.Wystarczyło postawić choinki,zawiesić lampki,dobrać odpowiednią muzykę a żeby choć trochę przypominało okres świąteczny,a co dopiero gdy pomiędzy zielonymi drzewkami i zabieganymi ludźmi przechadzają się 'święci mikołajowie',lub gdy gdzieniegdzie opada sztuczny śnieg.Od dziecka kochałam tą świąteczną atmosferę i nadal mi to pozostało.W pijalni spędziłam dobre pół godziny popijając czekoladę i siedząc na moim notebooku,co po chwila uśmiechając się do klientów i pracowników,którzy musieli mnie już stąd kojarzyć.Uwielbiałam tu przychodzić.Właściciele byli bardzo przyjaźni,pozwalali przesiadywać u siebie do woli i korzystać z internetu,nawet gdy nie zamawiasz najdroższych rzeczy.
-Dla nas liczy się atmosfera.-powiedział mi kiedyś.-Wolimy,żeby ludzie kojarzyli nas z tego,że można u nas odpocząć lub spędzić mile czas w przyjemnej i sympatycznej atmosferze,a nie poprzez zrzędzącą obsługę czy drogie ceny.-uśmiechnął się.
Na twitterze szalała burza dotycząca tego czy słodki i zawadiacki Harry Styles ma kogoś na oku i jeszcze tego nie wyjawił.Rozbawił mnie post jednej dziewczyny:
,,Mój bóg seksu ma kogoś na boku? Darujcie sobie,nikomu go nie oddam!''
Nie mogąc się powstrzymać,wybuchnęłam śmiechem,zamknęłam komputer,szybko zapłaciłam i ciągle się śmiejąc wyszłam z kawiarni.
Gdy po kilku minutach zjeżdżając po ruchomych schodach,znowu sobie o tym przypomniałam,zaśmiałam się na tyle głośno,że kilku przechodniów spojrzało na mnie z uniesionymi brwiami.
-Ludzie,są święta! Trzeba się...CIESZYĆ!-zawołałam rozbawiona.Dobijając do czegoś twardego,chcąc oprzeć się o ścianę,niechcący pociągnęłam coś tuż za mną,co na pewno nie było ścianą,bo było puchate i się ruszało! Natychmiast odskoczyłam i zaskoczona odwróciłam się.
-Jeszcze nie spotkałem się z tak brutalną napaścią Świętego Mikołaja.-odezwał się melodyjny głos spod sztucznych,białych wąsów i brody.-Zazwyczaj nawet dzieciaki proszące o prezenty są grzeczniejsze.Może to przez te wąsy?
-Och...ja...STRASZNIE przepraszam...-złapałam się za nos powstrzymując śmiech.-Normalnie nie mam w zwyczaju...
-Napadać na niewinnych wcale Mikołajów?-wszedł mi w zdanie.
-Taak,mniej więcej,tak.-uśmiechnęłam się i wzruszyłam ramionami.-Jeszcze raz bardzo przepraszam...Panie Mikołaju.
-Myślę,że będę w stanie wybaczyć ten..ekhm,drobny incydent.-też się uśmiechnął i dzwoniąc dzwoneczkiem wrócił do swoich zajęć.Spoglądałam za nim jeszcze przez chwilę po czym śmiejąc się sama z siebie udałam się do Starbucks'a.Stwierdziłam iż nic nie postawi mnie na nogi,i nie przywróci do porządku jak tylko kawa,którą coraz częściej ostatnio piłam.
-Zbyt duża ilość kofeiny w organizmie powoduje nerwowość,rozdrażnienie lub problemy z zaśnięciem.-zmaterializował się ktoś przede mną w momencie kiedy przełykałam kawę.Cała czerwona na twarzy zachłysnęłam się,po czym wyplułam całą zawartość na owego Świętego Mikołaja.Momentalnie zaczęłam się krztusić i kaszleć,a on mimo,że popluty,poklepał mnie po plecach i pomógł dojść do siebie.
-Kur..kurcze...znowu przepraszam...-zaczęłam,ale on mi natychmiast przerwał.
-Tym razem to moja wina,wystraszyłem Cię!
-Daj spokój,nie powinnam od razu pluć na wszystkie strony.-zachichotałam i wyciągnęłam chusteczki.-Wybacz,strasznie mi...smutno z tego...z tego pow..powodu..-wybuchnęłam śmiechem.
-Czyżby?-uniósł brew udając urażonego,ale szybko się przełamał i dołączył do mnie.-No dobrze,uznajmy,że to wszystko to jednak twoja wina.-dodał po kilku minutach.
-Och,dzięki,to bardzo gentlemeńskie z twojej strony.
-Nie ma problemu.Więc jak mi się za to odwdzięczysz?-spytał a ja spojrzałam na niego zdziwiona.
-Słucham?
-No...jak już wywnioskowaliśmy,napadłaś na mnie dwukrotnie.Mógłbym być cholernym sknerusem i kazać ci prać..lub co gorsza,odkupywać mój strój,a na dodatek zgłosić mojemu szefowi utrudnianie warunków pracy.Czy mam wymieniać dalej?-uśmiechnął się a ja wywróciłam oczami.
-Nie zapominajmy o tym,że to ja z dobrego serca przymknęłam oko na to KTO mnie przestraszył i dlaczego Cię oplułam...A teraz wybacz,ale trochę mi się śpieszy.
-Ja tylko żartowałem!-zawołał za mną.-Z tym odwdzięczaniem się...to był żart!
-Rozumiem,ale na prawdę muszę iść.
-To do zobaczenia?-zapytał,a ja pomachałam mu i wyszłam z budynku.
| Louis |
-Widziałeś ostatnio Rosalie albo Marinę?-spytałem Zayna,który układał swoją fryzurę przy lustrze.Widząc jego mimikę i ruchy miałem ochotę za każdym razem wybuchać śmiechem.
-Nie.Albo...Marina mi się kiedyś napatoczyła pod nogi.-powiedział zaczesując je do góry.
-Co to znaczy napatoczyła?
-No...jak wracałem z zakupów kilka dni temu to szła do domu...Weź mi nie przeszkadzaj.
-I nie zaprosiłeś jej do nas?
-Zapraszałem...ale nie chciała przyjść,mówiła,że się śpieszy.
-Zależy w jaki sposób to zrobiłeś.Jeśli w taki jaki rozmawiasz teraz ze mną to wcale jej się nie dziwię.
-Daj spokój,normalnie to powiedziałem! Z resztą...jak chcesz to sam do niej zadzwoń.I wypad mi z łazienki!-popchnął mnie w stronę drzwi i zatrzasnął je za sobą.
Wziąłem głęboki wdech i już miałem wejść na górę,kiedy w oknie ujrzałem dziewczynę podobną do Mariny,która wolnym krokiem przechodziła tuż pod naszym domem.
-Mary?-zawołałem uchylając drzwi,a dziewczyna odwróciła głowę w moim kierunku.
-Och...cześć Loui.
-Dawno się nie odzywałaś,może wejdziesz na chwilę?
-Wiesz...nie dam rady...trochę mi się śpieszy...-zaczęła się tłumaczyć.
-Nie znajdziesz dla mnie nawet pół godzinki?-spytałem z nadzieją w głosie,ale ta się skrzywiła.
-Na prawdę bardzo bym chciała,ale nie dzisiaj...Obiecuję,że wpadnę jutro,dobra?
-Trzymam Cię za słowo.-powiedziałem,a ona uśmiechnęła się i podreptała dalej.Za moimi plecami usłyszałem kroki Zayna.
-'Zależy w jaki sposób to zrobiłeś.Jeśli w taki jaki rozmawiasz teraz ze mną to wcale jej się nie dziwię'-powiedział,a ja spoglądnąłem na niego dobitnie i poszedłem do swojego pokoju.
-Już kilka razy wam mówiłem,że ta dziewczyna jest dziwna!
| Max |
-Teraz zastanów się,Max,jak jej to powiedzieć...
-A wytyka mnie,że gadam sama do siebie.-usłyszałem za sobą głos Mariny wchodzącej do domu.Wybałuszyłem oczy,miałem nadzieję,że nie słyszała tego co mówiłem przed chwilą!
-Och...Mary,co tak długo?
-Nie udawaj,że tęskniłeś.-uśmiechnęła się cwaniacko i zaczęła się rozbierać.-Gdzie jest mama?
-U...-zacząłem,ale czułem pojawiające się rumieńce na mojej twarzy.-u...u Rose..w sensie,u jej mamy.
-Dobra...a tobie co? Źle się czujesz? Masz gorączkę?-przyłożyła dłoń do mojej twarzy.-Uch,jakiś ty ROZPALONY!-zawołała.-Ciekawe dlaczego...
-Nie wiem o czym mówisz.-powiedziałem szybko.
-Daj spokój,znam Cię od 17 lat,więc wiem kiedy kłamiesz.I doskonale wiem w jaki sposób patrzysz na naszą sąsiadkę...a moją najlepszą przyjaciółkę.
-Co?-czułem,że jeszcze bardziej się rumienię.-Ja...to znaczy...jak długo o tym wiesz?
-Od samego początku.-usiadła na blacie i włożyła lizaka do ust.-Szczerze Cię podziwiam,długo to w sobie tłumiłeś.Nie bałeś się,że ktoś sprzątnie Ci ją sprzed nosa? Rose to świetna dziewczyna,chciałabym mieć taką siłę i cierpliwość jak ona.I w dodatku jest strasznie śliczna,czym matka natura nie raczyła obdarzyć i mnie...
-Ja też siebie podziwiam.-mruknąłem pod nosem i opadłem na fotel wzdychając.-Sam nie wiem...to chyba nie dla mnie.
-Co nie dla Ciebie? Miłość?-zapytała a jak kiwnąłem głową.
-Pierdoły opowiadasz.Miłość jest dla każdego,niezależnie od tego jakim jest człowiekiem.A ty..no cóż,muszę przyznać,że mój brat jest idealny i mogę tylko pozazdrościć twojej wybrance serca.-zeskoczyła.-Jesteś na prawdę świetnym chłopakiem,Max.-Uśmiechnąłem się do niej.Przez chwilę znowu zrobiła się miła i chyba to zauważyła.-O tak,masz rację,znowu wracam do starej...no! w każdym bądź razie,jesteś świetny,choć czasem mnie wkurzasz!-zawołała i z lekkim uśmieszkiem zaczęła wspinać się po schodach.
-A ty Mary jesteś na prawdę śliczną dziewczyną!
-Tak taak...
Taki tam słodki Harry w czapeczce Mikołaja ;) Przyznajcie się,Mikołaj jeszcze o was pamiętał czy może uznał,że jesteście za duże na prezenty? :D
Tak.Mimo,że nie znamy się długo to muszę im coś kupić.Jakby nie patrzeć,wykazywali się w stosunku do mnie dużą uprzejmością i wspierali mnie jak mało kto po tym wydarzeniu z Chrisem.Czy to możliwe żebym mogła nazwać ich swoimi....kumplami?-aż wzdrygnęłam się na samą myśl.
-Marino Davies...co się z tobą dzieje?-jęknęłam i przykryłam twarz poduszką spod której przed chwilą się wydostałam.-Jak to możliwe,że zatrzymałaś się przy towarzystwie tego...tego One Direction.Co ty zrobiłaś ze swoimi osiedlowymi przyjaciółmi?
-Brutalnie o nich zapomniała i odrzuciła na bok.-odezwał się Max oparty o framugę moich drzwi.-Nie ładnie się zachowała,prawda?
-Zdaje się,że to nie twój pokój,prawda?
-Drzwi były otwarte.Z resztą,jak zawsze! Było mówić,że boisz się sama spać!-zawołał i rzucił mi się na łóżko.Próbowałam go zrzucić,zepchnąć,targać za włosy,cokolwiek,ale bezskutecznie! Po raz dzisesiąty walnęłam się na poduszki,a w moje ślady poszedł mój brat.
-Mówisz poważnie,że ich odrzuciłam?
-Hmm...może zadaj sobie pytanie,kiedy ostatnio byłaś na rampie,w knajpie,albo na desce?
Zastanowiłam się chwilę i zajęczałam.
-Jestem okropna.
-Nie jesteś okropna...Najwyraźniej się zmieniłaś.-rzekł i zniknął zamykając przy tym drzwi.
A co jeśli Max ma rację? Jeśli na prawdę się zmieniłam? Chwyciłam za telefon.
-Och,Rose...
| Rosalie |
-Nie narzekaj.To oczywiste,że musiałaś się trochę zmienić,w końcu dużo się zmieniło od wakacji...Dużo przeszłaś.-powiedziałam gdy spacerowałyśmy po centrum handlowym.Uszu dobiegały nas świąteczne pioseneczki do których miałam ochotę tańczyć i tańczyć!
-Aż tak żebym miała prawo zapomnieć o starych przyjaciołach?
-Nie zamartwiaj się tak,nikt nie ma do Ciebie żalu,Max i ja wszystko im wyjaśniliśmy.
-Nienawidzę siebie.Stałam się taka...taka miękka...miękka klucha.Muszę z tym skończyć,muszę wrócić stara ja!-stwierdziła stanowczo.
-I to mi się podoba.A teraz chodź już bo nic nie kupimy chłopcom.
-Och,daj spokój,mamy jeszcze dwa dni do gwiazdki,lepiej chodźmy do pijalni czekolady.
-Szybko zaczęłaś z tymi swoim powrotem do siebie.-odparłam zaskoczona jej natychmiastową reakcją.-Ja nie zamierzam się nigdzie ruszać dopóki nie kupię prezentów.
-Jak chcesz.-wzruszyła ramionami i ruszyła w kierunku schodów ruchomych.
-Tylko żebyś mi potem nie jęczała,że nie masz co im kupić!-zawołałam za nią na wszelki wypadek.-W wigilię wcześniej zamykają sklepy,pamiętaj!
-Taak,taak!-machnęła ręką i tyle ją widziałam.
| Marina |
Niesamowite jak centrum handlowe może się zmienić w przeciągu kilku dni.Wystarczyło postawić choinki,zawiesić lampki,dobrać odpowiednią muzykę a żeby choć trochę przypominało okres świąteczny,a co dopiero gdy pomiędzy zielonymi drzewkami i zabieganymi ludźmi przechadzają się 'święci mikołajowie',lub gdy gdzieniegdzie opada sztuczny śnieg.Od dziecka kochałam tą świąteczną atmosferę i nadal mi to pozostało.W pijalni spędziłam dobre pół godziny popijając czekoladę i siedząc na moim notebooku,co po chwila uśmiechając się do klientów i pracowników,którzy musieli mnie już stąd kojarzyć.Uwielbiałam tu przychodzić.Właściciele byli bardzo przyjaźni,pozwalali przesiadywać u siebie do woli i korzystać z internetu,nawet gdy nie zamawiasz najdroższych rzeczy.
-Dla nas liczy się atmosfera.-powiedział mi kiedyś.-Wolimy,żeby ludzie kojarzyli nas z tego,że można u nas odpocząć lub spędzić mile czas w przyjemnej i sympatycznej atmosferze,a nie poprzez zrzędzącą obsługę czy drogie ceny.-uśmiechnął się.
Na twitterze szalała burza dotycząca tego czy słodki i zawadiacki Harry Styles ma kogoś na oku i jeszcze tego nie wyjawił.Rozbawił mnie post jednej dziewczyny:
,,Mój bóg seksu ma kogoś na boku? Darujcie sobie,nikomu go nie oddam!''
Nie mogąc się powstrzymać,wybuchnęłam śmiechem,zamknęłam komputer,szybko zapłaciłam i ciągle się śmiejąc wyszłam z kawiarni.
Gdy po kilku minutach zjeżdżając po ruchomych schodach,znowu sobie o tym przypomniałam,zaśmiałam się na tyle głośno,że kilku przechodniów spojrzało na mnie z uniesionymi brwiami.
-Ludzie,są święta! Trzeba się...CIESZYĆ!-zawołałam rozbawiona.Dobijając do czegoś twardego,chcąc oprzeć się o ścianę,niechcący pociągnęłam coś tuż za mną,co na pewno nie było ścianą,bo było puchate i się ruszało! Natychmiast odskoczyłam i zaskoczona odwróciłam się.
-Jeszcze nie spotkałem się z tak brutalną napaścią Świętego Mikołaja.-odezwał się melodyjny głos spod sztucznych,białych wąsów i brody.-Zazwyczaj nawet dzieciaki proszące o prezenty są grzeczniejsze.Może to przez te wąsy?
-Och...ja...STRASZNIE przepraszam...-złapałam się za nos powstrzymując śmiech.-Normalnie nie mam w zwyczaju...
-Napadać na niewinnych wcale Mikołajów?-wszedł mi w zdanie.
-Taak,mniej więcej,tak.-uśmiechnęłam się i wzruszyłam ramionami.-Jeszcze raz bardzo przepraszam...Panie Mikołaju.
-Myślę,że będę w stanie wybaczyć ten..ekhm,drobny incydent.-też się uśmiechnął i dzwoniąc dzwoneczkiem wrócił do swoich zajęć.Spoglądałam za nim jeszcze przez chwilę po czym śmiejąc się sama z siebie udałam się do Starbucks'a.Stwierdziłam iż nic nie postawi mnie na nogi,i nie przywróci do porządku jak tylko kawa,którą coraz częściej ostatnio piłam.
-Zbyt duża ilość kofeiny w organizmie powoduje nerwowość,rozdrażnienie lub problemy z zaśnięciem.-zmaterializował się ktoś przede mną w momencie kiedy przełykałam kawę.Cała czerwona na twarzy zachłysnęłam się,po czym wyplułam całą zawartość na owego Świętego Mikołaja.Momentalnie zaczęłam się krztusić i kaszleć,a on mimo,że popluty,poklepał mnie po plecach i pomógł dojść do siebie.
-Kur..kurcze...znowu przepraszam...-zaczęłam,ale on mi natychmiast przerwał.
-Tym razem to moja wina,wystraszyłem Cię!
-Daj spokój,nie powinnam od razu pluć na wszystkie strony.-zachichotałam i wyciągnęłam chusteczki.-Wybacz,strasznie mi...smutno z tego...z tego pow..powodu..-wybuchnęłam śmiechem.
-Czyżby?-uniósł brew udając urażonego,ale szybko się przełamał i dołączył do mnie.-No dobrze,uznajmy,że to wszystko to jednak twoja wina.-dodał po kilku minutach.
-Och,dzięki,to bardzo gentlemeńskie z twojej strony.
-Nie ma problemu.Więc jak mi się za to odwdzięczysz?-spytał a ja spojrzałam na niego zdziwiona.
-Słucham?
-No...jak już wywnioskowaliśmy,napadłaś na mnie dwukrotnie.Mógłbym być cholernym sknerusem i kazać ci prać..lub co gorsza,odkupywać mój strój,a na dodatek zgłosić mojemu szefowi utrudnianie warunków pracy.Czy mam wymieniać dalej?-uśmiechnął się a ja wywróciłam oczami.
-Nie zapominajmy o tym,że to ja z dobrego serca przymknęłam oko na to KTO mnie przestraszył i dlaczego Cię oplułam...A teraz wybacz,ale trochę mi się śpieszy.
-Ja tylko żartowałem!-zawołał za mną.-Z tym odwdzięczaniem się...to był żart!
-Rozumiem,ale na prawdę muszę iść.
-To do zobaczenia?-zapytał,a ja pomachałam mu i wyszłam z budynku.
| Louis |
-Widziałeś ostatnio Rosalie albo Marinę?-spytałem Zayna,który układał swoją fryzurę przy lustrze.Widząc jego mimikę i ruchy miałem ochotę za każdym razem wybuchać śmiechem.
-Nie.Albo...Marina mi się kiedyś napatoczyła pod nogi.-powiedział zaczesując je do góry.
-Co to znaczy napatoczyła?
-No...jak wracałem z zakupów kilka dni temu to szła do domu...Weź mi nie przeszkadzaj.
-I nie zaprosiłeś jej do nas?
-Zapraszałem...ale nie chciała przyjść,mówiła,że się śpieszy.
-Zależy w jaki sposób to zrobiłeś.Jeśli w taki jaki rozmawiasz teraz ze mną to wcale jej się nie dziwię.
-Daj spokój,normalnie to powiedziałem! Z resztą...jak chcesz to sam do niej zadzwoń.I wypad mi z łazienki!-popchnął mnie w stronę drzwi i zatrzasnął je za sobą.
Wziąłem głęboki wdech i już miałem wejść na górę,kiedy w oknie ujrzałem dziewczynę podobną do Mariny,która wolnym krokiem przechodziła tuż pod naszym domem.
-Mary?-zawołałem uchylając drzwi,a dziewczyna odwróciła głowę w moim kierunku.
-Och...cześć Loui.
-Dawno się nie odzywałaś,może wejdziesz na chwilę?
-Wiesz...nie dam rady...trochę mi się śpieszy...-zaczęła się tłumaczyć.
-Nie znajdziesz dla mnie nawet pół godzinki?-spytałem z nadzieją w głosie,ale ta się skrzywiła.
-Na prawdę bardzo bym chciała,ale nie dzisiaj...Obiecuję,że wpadnę jutro,dobra?
-Trzymam Cię za słowo.-powiedziałem,a ona uśmiechnęła się i podreptała dalej.Za moimi plecami usłyszałem kroki Zayna.
-'Zależy w jaki sposób to zrobiłeś.Jeśli w taki jaki rozmawiasz teraz ze mną to wcale jej się nie dziwię'-powiedział,a ja spoglądnąłem na niego dobitnie i poszedłem do swojego pokoju.
-Już kilka razy wam mówiłem,że ta dziewczyna jest dziwna!
| Max |
-Teraz zastanów się,Max,jak jej to powiedzieć...
-A wytyka mnie,że gadam sama do siebie.-usłyszałem za sobą głos Mariny wchodzącej do domu.Wybałuszyłem oczy,miałem nadzieję,że nie słyszała tego co mówiłem przed chwilą!
-Och...Mary,co tak długo?
-Nie udawaj,że tęskniłeś.-uśmiechnęła się cwaniacko i zaczęła się rozbierać.-Gdzie jest mama?
-U...-zacząłem,ale czułem pojawiające się rumieńce na mojej twarzy.-u...u Rose..w sensie,u jej mamy.
-Dobra...a tobie co? Źle się czujesz? Masz gorączkę?-przyłożyła dłoń do mojej twarzy.-Uch,jakiś ty ROZPALONY!-zawołała.-Ciekawe dlaczego...
-Nie wiem o czym mówisz.-powiedziałem szybko.
-Daj spokój,znam Cię od 17 lat,więc wiem kiedy kłamiesz.I doskonale wiem w jaki sposób patrzysz na naszą sąsiadkę...a moją najlepszą przyjaciółkę.
-Co?-czułem,że jeszcze bardziej się rumienię.-Ja...to znaczy...jak długo o tym wiesz?
-Od samego początku.-usiadła na blacie i włożyła lizaka do ust.-Szczerze Cię podziwiam,długo to w sobie tłumiłeś.Nie bałeś się,że ktoś sprzątnie Ci ją sprzed nosa? Rose to świetna dziewczyna,chciałabym mieć taką siłę i cierpliwość jak ona.I w dodatku jest strasznie śliczna,czym matka natura nie raczyła obdarzyć i mnie...
-Ja też siebie podziwiam.-mruknąłem pod nosem i opadłem na fotel wzdychając.-Sam nie wiem...to chyba nie dla mnie.
-Co nie dla Ciebie? Miłość?-zapytała a jak kiwnąłem głową.
-Pierdoły opowiadasz.Miłość jest dla każdego,niezależnie od tego jakim jest człowiekiem.A ty..no cóż,muszę przyznać,że mój brat jest idealny i mogę tylko pozazdrościć twojej wybrance serca.-zeskoczyła.-Jesteś na prawdę świetnym chłopakiem,Max.-Uśmiechnąłem się do niej.Przez chwilę znowu zrobiła się miła i chyba to zauważyła.-O tak,masz rację,znowu wracam do starej...no! w każdym bądź razie,jesteś świetny,choć czasem mnie wkurzasz!-zawołała i z lekkim uśmieszkiem zaczęła wspinać się po schodach.
-A ty Mary jesteś na prawdę śliczną dziewczyną!
-Tak taak...
Taki tam słodki Harry w czapeczce Mikołaja ;) Przyznajcie się,Mikołaj jeszcze o was pamiętał czy może uznał,że jesteście za duże na prezenty? :D
Subskrybuj:
Posty (Atom)