Proponuję przed przeczytaniem zajrzeć do zakładki: Bohaterowie! :)
-Gdzie idziesz? – dobiegł mnie z kuchni głos matki.
-Wychodzę.-rzuciłam przez ramię i skierowałam się do drzwi.
-Marino Davies, wróć się.-przymknęłam powieki aby nie wybuchnąć i powoli
wycofałam się do kuchni.-Jest wpół do dziesiątej.
-Tak, wiem. Idę spotkać się z przyjaciółmi.
-Znowu?
-Mamo, są jeszcze wakacje. Zaraz rozpocznie się rok szkolny, kiedy mam zaszaleć
jak nie teraz? Po za tym będę z Maxem.Jestem już duża.
-Co nie znaczy, że dla mnie zawsze będziesz moją małą Mary. – spojrzała na mnie z
czułością -Uważaj na siebie.
-Będę, nie martw się. – ucałowałam ją w policzek i trzasnęłam drzwiami.
Jak tylko opuściłam mieszkanie położone na spokojnej dzielnicy Londynu moją twarz
ocudził słodki powiew sierpniowego, wieczornego powietrza. Wsłuchując się w
muzykę dudniącą w moich uszach już po chwili znalazłam się w miejscu schadzek
mojej paczki do której należał między innymi mój brat, dwie najlepsze przyjaciółki i chłopak.
-Co tak długo? – zapytał ten ostatni podchodząc do mnie i całując mnie czule
-Tak wyszło. – kiedy oderwałam się od niego chciałam podejść do reszty, jednak coś mi
przeszkodziło i wypieprzyłam się na ziemi. Tym razem to nie była deska żadnego z moich
kumpli. Spojrzałam z jękiem na swoje conversy.
-Kiedyś zabijesz się przez te sznurówki. –parsknęła Sam i pomogła mi wstać
-Jak wcześniej nie przedawkuje m&m’s. – zachichotała Rose i zwolniła mi miejsce obok siebie.
Trochę o moich przyjaciołach?
A więc Rosalie jest jedną z tych osób, które są ze mną od samego początku i jeszcze nie
zwariowały. Znamy się od kołyski gdyż nasze mamy są najlepszymi przyjaciółkami .
Tak naprawdę to chyba dzięki niej wciąż stąpam po tej ziemi żywa, przyszło jej mnie pilnować
o co poprosiła ją moja mama przekupując biletem do kina i wykładem, że jest jedną z
najbardziej odpowiedzialnych osób jakie zna i to jeszcze jak na swój młody wiek.
Kolejną cechą Rose jest na pewno to, że można z nią pogadać szczerze o wszystkim a ta
zawsze postara ci się pomóc, nigdy nie zostawi cię na lodzie. Nie myślcie sobie jednak, że
ona jest taka ułożona, święta, poważna itp. Co to to nie! Ma artystyczną duszę, kocha
fotografię,muzykę, sama nawet gra na pianinie.
Jest jeszcze wspomniana wcześniej Sam – czyli wariatka nad wariatkami, która uwielbia drwić
sobie z innych osób, ale za to ją kocham. Tylko ona potrafi zbesztać każdą napotkaną Ci osobę tak,
że potem boi się koło Ciebie przejść, chociaż wcale tak grubo po nich nie jeździ. No, czasami.
Samantha – tak brzmi pełne imię, choć nie wszyscy mają ten przywilej aby ją tak nazywać.
Znamy się od 12 roku życia, a dokładniej od obozu na którym obydwie zorganizowałyśmy
wielką zemstę na chłopaków o 2 w nocy farbując ich ubrania na różowo i dekorując domki papierem
toaletowym. To była jazda! Obydwie przez to dostałyśmy karę, chcielibyście wtedy widzieć
minę moich rodziców kiedy dowiedzieli się o tym co zrobiłyśmy!
Jeśli chodzi o mojego brata Maxa, to nie wiele trzeba o nim mówić. Rok starszy ode mnie, MEGA
przystojny i mówię to ja, jego siostra. To on nauczył jeździć mnie na deskorolce już wtedy gdy
miałam trzy latka, oraz wprowadził do swojej paczki . A więc jego kumpli jak i jego samego
można nazwać skejtami, myślę że my z dziewczynami też załapałybyśmy się do tego określenia.
Choć może wydawać się to dziwne to bardzo się kochamy i mało kiedy się kłócimy, chyba że
sprawa jest naprawdę gruba i poważna.
No i na koniec słów kilka o Jamesie – moim chłopaku. Poznaliśmy się na wspomnianym
wcześniej obozie, w którym to on był jednym z tych poszkodowanych biedaków, którzy
na drugi dzień paradowali od stóp do głów w różowych strojach włączając w to bieliznę –
razem z Sam nie miałyśmy litości. Już wtedy przypadliśmy sobie do gustu, ale dopiero
po skończeniu 15 lat można było nazwać to romansem. Jest w wieku Maxa, oczywiście
też należy do naszej paczki. Oprócz wszelkiego rodzaju sportów interesuje go muzyka, a
dokładniej dj’owanie o ile mogę to tak nazwać.
O swoich rodzicach nie będę za wiele mówić. Ojciec – Simon Davies raczej typ zapracowanego
tatusia (w branży muzycznej), choć nigdy nie zapomina że to my jesteśmy dla niego najważniejsi,
a matka – Audrey Evans, po ślubie Davies jest bardzo troskliwa i zwariowana, pracuje w
salonie kosmetycznym.
Oczywiście w naszej paczce (wyłączając rodziców, rzecz jasna) jest jeszcze kilka osób
ale obejdzie się bez poznawania ich głębiej.
A ja? Ja – Marina Davies, zwykła nastolatka, która idąc przez życie potyka się o własne
sznurówki.
No i jest początek.Nigdy nie pisałam jeszcze takiego opowiadania dlatego jest to
dla mnie pewnego rodzaju wyzwanie,któremu mam wielką nadzieję podołam i to z waszą
pomocą :) Jeżeli tylko się podoba to bardzo proszę o szczere komentarze,które są
niezbędne w dalszym pisaniu.Zapraszam także na mój drugi blog: KLIK. Pozdrawiam xx
-Gdzie idziesz? – dobiegł mnie z kuchni głos matki.
-Wychodzę.-rzuciłam przez ramię i skierowałam się do drzwi.
-Marino Davies, wróć się.-przymknęłam powieki aby nie wybuchnąć i powoli
wycofałam się do kuchni.-Jest wpół do dziesiątej.
-Tak, wiem. Idę spotkać się z przyjaciółmi.
-Znowu?
-Mamo, są jeszcze wakacje. Zaraz rozpocznie się rok szkolny, kiedy mam zaszaleć
jak nie teraz? Po za tym będę z Maxem.Jestem już duża.
-Co nie znaczy, że dla mnie zawsze będziesz moją małą Mary. – spojrzała na mnie z
czułością -Uważaj na siebie.
-Będę, nie martw się. – ucałowałam ją w policzek i trzasnęłam drzwiami.
Jak tylko opuściłam mieszkanie położone na spokojnej dzielnicy Londynu moją twarz
ocudził słodki powiew sierpniowego, wieczornego powietrza. Wsłuchując się w
muzykę dudniącą w moich uszach już po chwili znalazłam się w miejscu schadzek
mojej paczki do której należał między innymi mój brat, dwie najlepsze przyjaciółki i chłopak.
-Co tak długo? – zapytał ten ostatni podchodząc do mnie i całując mnie czule
-Tak wyszło. – kiedy oderwałam się od niego chciałam podejść do reszty, jednak coś mi
przeszkodziło i wypieprzyłam się na ziemi. Tym razem to nie była deska żadnego z moich
kumpli. Spojrzałam z jękiem na swoje conversy.
-Kiedyś zabijesz się przez te sznurówki. –parsknęła Sam i pomogła mi wstać
-Jak wcześniej nie przedawkuje m&m’s. – zachichotała Rose i zwolniła mi miejsce obok siebie.
Trochę o moich przyjaciołach?
A więc Rosalie jest jedną z tych osób, które są ze mną od samego początku i jeszcze nie
zwariowały. Znamy się od kołyski gdyż nasze mamy są najlepszymi przyjaciółkami .
Tak naprawdę to chyba dzięki niej wciąż stąpam po tej ziemi żywa, przyszło jej mnie pilnować
o co poprosiła ją moja mama przekupując biletem do kina i wykładem, że jest jedną z
najbardziej odpowiedzialnych osób jakie zna i to jeszcze jak na swój młody wiek.
Kolejną cechą Rose jest na pewno to, że można z nią pogadać szczerze o wszystkim a ta
zawsze postara ci się pomóc, nigdy nie zostawi cię na lodzie. Nie myślcie sobie jednak, że
ona jest taka ułożona, święta, poważna itp. Co to to nie! Ma artystyczną duszę, kocha
fotografię,muzykę, sama nawet gra na pianinie.
Jest jeszcze wspomniana wcześniej Sam – czyli wariatka nad wariatkami, która uwielbia drwić
sobie z innych osób, ale za to ją kocham. Tylko ona potrafi zbesztać każdą napotkaną Ci osobę tak,
że potem boi się koło Ciebie przejść, chociaż wcale tak grubo po nich nie jeździ. No, czasami.
Samantha – tak brzmi pełne imię, choć nie wszyscy mają ten przywilej aby ją tak nazywać.
Znamy się od 12 roku życia, a dokładniej od obozu na którym obydwie zorganizowałyśmy
wielką zemstę na chłopaków o 2 w nocy farbując ich ubrania na różowo i dekorując domki papierem
toaletowym. To była jazda! Obydwie przez to dostałyśmy karę, chcielibyście wtedy widzieć
minę moich rodziców kiedy dowiedzieli się o tym co zrobiłyśmy!
Jeśli chodzi o mojego brata Maxa, to nie wiele trzeba o nim mówić. Rok starszy ode mnie, MEGA
przystojny i mówię to ja, jego siostra. To on nauczył jeździć mnie na deskorolce już wtedy gdy
miałam trzy latka, oraz wprowadził do swojej paczki . A więc jego kumpli jak i jego samego
można nazwać skejtami, myślę że my z dziewczynami też załapałybyśmy się do tego określenia.
Choć może wydawać się to dziwne to bardzo się kochamy i mało kiedy się kłócimy, chyba że
sprawa jest naprawdę gruba i poważna.
No i na koniec słów kilka o Jamesie – moim chłopaku. Poznaliśmy się na wspomnianym
wcześniej obozie, w którym to on był jednym z tych poszkodowanych biedaków, którzy
na drugi dzień paradowali od stóp do głów w różowych strojach włączając w to bieliznę –
razem z Sam nie miałyśmy litości. Już wtedy przypadliśmy sobie do gustu, ale dopiero
po skończeniu 15 lat można było nazwać to romansem. Jest w wieku Maxa, oczywiście
też należy do naszej paczki. Oprócz wszelkiego rodzaju sportów interesuje go muzyka, a
dokładniej dj’owanie o ile mogę to tak nazwać.
O swoich rodzicach nie będę za wiele mówić. Ojciec – Simon Davies raczej typ zapracowanego
tatusia (w branży muzycznej), choć nigdy nie zapomina że to my jesteśmy dla niego najważniejsi,
a matka – Audrey Evans, po ślubie Davies jest bardzo troskliwa i zwariowana, pracuje w
salonie kosmetycznym.
Oczywiście w naszej paczce (wyłączając rodziców, rzecz jasna) jest jeszcze kilka osób
ale obejdzie się bez poznawania ich głębiej.
A ja? Ja – Marina Davies, zwykła nastolatka, która idąc przez życie potyka się o własne
sznurówki.
No i jest początek.Nigdy nie pisałam jeszcze takiego opowiadania dlatego jest to
dla mnie pewnego rodzaju wyzwanie,któremu mam wielką nadzieję podołam i to z waszą
pomocą :) Jeżeli tylko się podoba to bardzo proszę o szczere komentarze,które są
niezbędne w dalszym pisaniu.Zapraszam także na mój drugi blog: KLIK. Pozdrawiam xx